Zdarzyło mi się już nieraz trwać przy pacjentkach szukających ratunku w sytuacji doświadczania przemocy. Tej najtrudniejszej do udźwignięcia, bo wyrządzanej przez im najbliższych, których kiedyś pokochały, którym zaufały i powierzyły część swojego życia.
Wykonanie kroku w kierunku rozmowy z psychologiem bywa dla nich dużym wysiłkiem. Często związanym z tym, że dojrzewały do tego przez kilka… a czasem kilkanaście lat udawania, że wszystko jest OK., dawania kolejnej szansy na poprawę, znoszenia bólu „bo są dzieci i rodzina musi być w komplecie”, kamuflowania problemu ze wstydu przed innymi ludźmi. Ze strachu po prostu. I z bezsilności.
Ofiara układu przemocy wikła się na przestrzeni czasu i relacji, w sposób wielokrotnie dla niej nie uświadamiany, w silną zależność od partnera. Nie tylko takiego, który bije, ale też takiego, który poniża, szydzi, gardzi, grozi czy „wydziela” pieniądze, kontroluje. Staje się przede wszystkim ofiarą czegoś, co w psychologii nazywamy WYUCZONĄ BEZRADNOŚCIĄ. Dlaczego wyuczoną? Bo wyćwiczoną w toku przystosowywania się do warunków zagrażających jej życiu bądź godności, jako wynik wybrania strategii: „przemilczę, to da mi spokój” lub na skutek oswajania się z powtarzanym przez sprawcę komentarzem, że „jest ona nikim, do niczego się nie nadaje, nic nie potrafi zrobić, wygląda okropnie”.
Jak udowodniła prof. Kinga Lachowicz- Tabaczek, zajmująca się psychologią społeczną, stwierdzenie wielokrotnie powtarzane zaczyna być traktowane jak fakt, prawda obiektywna. Zaczyna żyć własnym życiem, w umysłach ludzi funkcjonuje po czasie jako tzw. potoczna koncepcja natury ludzkiej. Osoby posługujące się takimi potocznymi, negatywnymi koncepcjami (w gruncie nieprawdziwymi) tracą zdolność aktywnego rozwiązywania problemów, można by powiedzieć dostrajają się do usłyszanych, wyuczonych treści.
Cała góra argumentów nie do pokonania wyrasta w ich umysłach, by utrzymać przekonanie o własnej bezbronności. To mocno zagrażający stan, który powoduje, że klatka, z której ofiara chce się wydostać kurczy się. Przywiera do skóry jak fałszywy pancerz, chroniący przed “nagle zagrażającym” światem zewnętrznym – tym poza domem
i agresorem, tym wolnym. Wolność od przemocy ma swoją cenę: odpowiedzialność
i decyzyjność, aktywność, która musi zastąpić dotychczasową bierność i martyrologiczny wymiar życia (poświęcania się w myśl idei świętego spokoju, pielęgnacji stereotypów na temat płci i modelu rodziny). Jedna z pułapek w jakiej znalazły się osoby trwale wiktymizowane (tj. długi czas doświadczające przemocy) to lęk przed własną wolnością
i niezależnością.
Nawet jeśli osoba doznająca przemocy dokonuje próby zmiany swej sytuacji (zgodziła się na uruchomienie procedury „Niebieskie karty”, udała się do psychologa lub psychoterapeuty, korzysta z pomocy instytucji lub stowarzyszeń chroniących ofiary przestępstw, np. prawnika, pracownika socjalnego) zawsze istnieje niebezpieczeństwo jej rezygnacji z wysiłku. Powstaje ryzyko poddania się, gdyż pewne decyzje zaczynają należeć do niej, a nie jak do tej pory do tego, kto stosował wobec niej przemoc.
To, do czego chcę przekonać osoby doznające przemocy, to do zaufania nie tylko terapeucie i osobie zaangażowanej z ramienia pomagającej ofiarom instytucji, ale przede wszystkim do zaufania sobie, zaakceptowania siebie jako człowieka wartościowego, nawet jeśli niedoskonałego.
To nie od zdania innych (nawet tych najbliższych) musi zależeć nasza pozycja w życiu, a już na pewno nikt nie może narzucić jej nam siłą, przemocą. Psycholog pomaga otworzyć drzwiczki klatki, ale to pacjent ma wolność wyboru skorzystania z wyjścia.
I naprawdę nie musi się tego bać.
Ta trudność ruszenia na przód kiedy stoi się w otwartych drzwiach zwykle wiąże się z poczuciem, że rezygnacja z dotychczasowego związku oznacza samotność. Bycie samemu nie jest z tym tożsame. Jak żyć? Tak, by pozbyć się poczucia winy po opuszczeniu sprawcy. W tym pomaga długoterminowy kontakt z życzliwym terapeutą. Najważniejsze w wejściu w życie jest nabranie pewności do samej siebie, a nie tylko do świata zewnętrznego. Uznanie przed sobą, że Ja jest bardzo ważne i wartościowe! Dopiero w tej kolejności można oczekiwać, że “reszta” będzie się układać.
A jak dalej żyć? Czy psychoterapia, zastąpi tą bliskość z drugim, nawet złym, ale jedynym przecież człowiekiem? No, nie, nigdy! Problem jest ta samotność, ona jest trudniejsza od wolności. Jak żyć? Nikt mi nie powie. A czasu straconego nikt nie wróci. Zaczynać od nowa… przepaść niewiadomej, bezkres samotności, bezgraniczne ciążące wciąż błędy przeszłości. Gdzie szukać, kogo pytać i gdzie jest prawda o życiu, dokąd mam iść stojąc w tych otwartych drzwiach? Zostaję zawsze sama z tymi pytaniami, bo osoby, które miały obowiązek nauczyć mnie jak żyć zawiodły. A, gdzie są ci prawdziwi ludzie, którym można zaufać, czy są tacy? Bezmiar świata i skomplikowane relacje międzyludzkie napawają mnie lękiem. Daj mi koło ratunkowe Pani Terapeutko! Proszę!
bardzo interesujący i porządkujący tekst, dziękuję i czekam na więcej